Partner serwisu

Czy polskie miasta muszą bać się rzek? Po katastrofie

Kategoria: Gospodarka wodna

Niewielu z taką pasją, jak Stefan Bratkowski, pisze o sprawach wody. To postać w polskim dziennikarstwie kultowa. Problemy wody zgłębia od dzięsiątków już lat. I wciąż nie traci nadziei, że do spraw wody zaczniemy podchodzić mądrze. (red.)

Czy polskie miasta muszą bać się rzek? Po katastrofie

Najpierw cytat z roku 1969 („Księga wróżb prawdziwych”):
„…Tak, są już na świecie zapory wodne, które stawia się w 25 minut i likwiduje w 10. Już 8 lat temu skonstruowano pierwszą, a dziś w Pensylwanii działa największa z nich na 3 m wysoka i długa na 600 m”.
    Niestety, nikt w Europie nie kupił tych technologii (dosyć prostych zresztą) ani innych o podobnych zastosowaniach, bo gdyby kupił, zaoferowałby krajom dotkniętym powodzią – potężne, współczesne śmigłowce, które dostarczyłby w ciągu paru godzin w zagrożone miejsca; już za minionego reżimu nie mogłem napraszać się z radami. Nie słyszałem, by ktoś zainteresował się technologią oczyszczania wód przy pomocy wiązek włókien węglowych, opracowaną ostatnimi laty przez japońskiego profesora Kojimę… Proszę dlatego pozwolić mi zabrać głos jako melancholijnemu weteranowi tematu.
    40 lat temu podjęliśmy pierwsi na łamach „Życia i Nowoczesności” walkę o ochronę środowiska naturalnego w Polsce. Łączyło się to z walką o gospodarkę wodną w Polsce, wszakże było bowiem oczywiste, iż bez wody nie ma przyrody.
Politechniki i budownictwo wodne włączyły dla mody w „inżynierię środowiska naturalnego”, niby jej specjalność podrzędną, jakby znajomość konstrukcji stalowych, wiedza o spoiwach czy technikach fundamentowania miały coś wspólnego z gospodarowaniem przyrodą (kiedyś „budownictwo wodne” było konkurencyjną specjalnością obok „budownictwa lądowego”). Stąd i hydrotechników dziś nikt nie pyta o zdanie, a Wielka Woda korzysta z wolności powodzi, którą jej zapewnili dzisiejsi bojownicy  „ekologii stosowanej”. Wspierani po cichu przez koncerny atomowe i energetykę węglową, nie chcą wiedzieć, że przyszłość Polski i nie tylko Polski, zależy od wody.
    Na łamach portalu „Studio Opinii” wyraziłem nadzieję, że może teraz powódź doprowadzi do „Okrągłego Stołu” w kwestii wód polskich. Trzeba usunąć z przesłanek polityki wodnej nonsensy, lansowane pewną ideologią (bo nie badaniami naukowymi).


Ratunkiem sztuczne spiętrzenia
    Homo sapiens od tysięcy lat gospodarował w dolinach rzek, to były właśnie jego, nie ptaków, „korytarze ekologiczne”. Urządzał się czasem bezmyślnie. Ciął lasy i rozwijał, z rabunkową beztroską wobec ziemi, swoje rolnictwo, zmniejszając zasoby wód gruntowych; budował też w strachu przed wodą obwałowania przeciwpowodziowe, byle jak, byle były. W różnych okolicach Europy i Ameryki prostował bieg rzek, kanalizował je i cembrował dla ułatwienia transportu wodnego, przyspieszając spływ wody – aż katastrofa zalanej delty Renu uświadomiła gatunkowi ludzkiemu, że trzeba inaczej.
    Gdzie indziej zaniedbane rzeki „dziczały” jak Wisła, która na wielokilometrowych jeszcze odcinkach wysusza sąsiedztwo, drenując zeń wodę. To, co nazywa samo siebie „ekologią”, nie dopuszcza do siebie wiedzy, że ratunkiem i na to, i na groźne wezbrania są sztuczne spiętrzenia, i to kaskadowo posadowione w odpowiednio dobranych miejscach, ze zbiornikami retencyjnymi dostatecznie głębokimi, więc pojemnymi. Nie zaradzą płaskie poldery o stosunkowo niewielkiej powierzchni, skoro dla wchłonięcia Wielkiej Wody nie możemy poświęcić kilkudziesięciu kilometrów kwadratowych. Pierwotnie rzeki płynęły korytami rozległymi wszerz na parę kilometrów, po „naturalnym” biegu Wisły zostały rozległe, płaskie tereny i dla pełnej retencji musielibyśmy zlikwidować całą prawobrzeżną Warszawę, Międzylesie, Wawer i Otwock. Wrocławski Kozanów trzeba solidnie zabezpieczyć od strony Odry albo amerykańskimi ścianami, albo wałami ziemnymi z głęboko sięgającymi trzonami betonowymi, i na wszelki wypadek wykopać w samym Kozanowie kanały odwadniające, by w razie wezbrań ściągały podnoszące się wody gruntowe. Pusty a płytki Kozanów jako polder i tak nie uratowałby Wrocławia, bo nie starczyłby dla całego nadmiaru wody.
    Tylko trzeba o tym rozmawiać z fachowcami – hydrotechnikami, a nie z ideologami rzekomej ochrony środowiska, religii, niewymagającej kontaktu z rzeczywistością i konfrontacji z faktami. Religia wymaga wiary. Kiedy wodę poddać religii, jest jej za mało albo za dużo. I to nie Pan Bóg potopem strofuje grzeszny gatunek ludzki. Nasze potopy to nie skaranie boskie. Czysto ludzkie.


Polska stepowa
    Niż Polski stepowieje. Niż Niemiecki także. Obraz Wielkopolski, zanim wyschła, odmalował w swoim dziele „Jadwiga i Jagiełło” 150 lat temu Karol Szajnocha:
„…jezioro Gopło, rozciągające się za czasów Jagiellońskich wzdłuż na mil pięć, umniejszyło się teraz o jedną, a według innych nawet o dwie mile długości. Szerzej rozlane stykały się ze sobą wody dalekie, tworzyły wielkie wyspy, spławiały duże statki, niesione nieprzerwanym prądem z głębi kraju aż w łono morza. Cała okolica kruszwicka była, według znawcy tych rzeczy podobną do ogromnej wyspy, oblanej naokoło wodami, łączącymi Gopło z Wartą, Wisłą i Bałtykiem. Wtedy jezioro goplańskie służyło za główny gościniec handlu i żeglugi do morza”.
    Wysuszyliśmy nie tylko Wielkopolskę. Rzekomy „socjalizm” przez 40 lat tępił mały biznes wodny. Jedynie w samej Wielkopolsce prof. Janusz Gołaski przez lata zinwentaryzował tysiąc pięćset zamarłych spiętrzeń wodnych po dawnych młynach (dalsze setki na ziemiach sąsiednich). Skromna podwarszawska Jeziorka dźwigała przed wojną, jeśli pamiętam, chyba ze dwadzieścia młynów! W sumie liczbę takich małych spiętrzeń wodnych w Polsce na małych, lokalnych ciekach szacowaliśmy z niedawno zmarłym szefem Towarzystwa Rozwoju Małych Elektrowni Wodnych, Marianem Hofmanem, na ok. dwadzieścia tysięcy. Pomijam rezerwy energii. Ta tzw. „mała retencja” podnosiła przede wszystkim poziom wód gruntowych!

Budownictwo wodne włączono dla mody w „inżynierię środowiska naturalnego”.

    Dziś barbarzyńskie wykopy w sąsiedztwie Gopła zniszczą to jezioro i jakoś nie słychać, by obrońcy środowiska naturalnego, tak hałaśliwi, potrafili tę bzdurę zablokować. Kujawskie czarnoziemy wyschną do szczętu. Spichlerz Polski, jakim były, dziś z braku wody zmarniał prawie kompletnie – lekiem byłoby spiętrzenie Wisły pod Nieszawą lub Ciechocinkiem z odprowadzeniem wód kanałami nawadniającymi. Aliści „eko” walczy się z zaporami – dla obrony przepływu ryb, choć rybom otwierają komunikację w górę rzeki dawno już instalowane przepławki. A tak naprawdę walczy z konkurencją elektrowni wodnych – energetyka węglowa.

Rzeki są bogactwem, nie przekleństwem
    I u nas wracają ambicje atomowe, też przeciwne gospodarce wodnej. Polska, rzecz jasna, powinna się uczyć oszczędzania energii, miast budować nowe siłownie. Ale też powinna zastępować spalanie węgla energetyką czystą, oszczędniejszą; wieś polska i małe miasteczka mogą korzystać z lokalnych, własnych źródeł energii, przy okazji oszczędzając krajowej sieci energetycznej strat na przesyle.
    Te małe elektrowienki na lokalnych ciekach, od 30 kW do 300 kW, to razem potencjalnie z górą 1000 megawatów mocy. Instalacja transformatorów, by zamienić nieregularny ich prąd w prąd synchroniczny, nie jest problemem. Gdybym miał pieniądze, ogłosiłbym konkurs dla dzieci i młodzieży na wyszukiwanie miejsc podatnych dla spiętrzenia wody, ich opisanie i filmowanie tudzież obliczenie potencjału energetycznego (wedle podanych reguł).
    Rzeki polskie stanowią nadal poważny potencjał energetyczny. Nie wchodzą u nas w rachubę wielkie zapory skali syberyjskich, amerykańskich czy chińskich ani olbrzymie zbiorniki retencyjne. Ale wystarczy odpowiednio przemnożyć produkcję takiego spiętrzenia wodnego średniej wielkości jak Włocławek (zwrócił się w 6 lat) – to łącznie potencjał rzędu tysiąca z górą megawatów z samej Wisły! Co równie ważne - kaskady niewielkich i średniej wielkości zbiorników zatrzymają Wielką Wodę (są bezradne tylko wobec olbrzymich jednomiejscowych opadów, tzw. oberwań chmury, jak to nad Piasecznem).
    Przykładowo: kaskada spiętrzeń w wąwozie Raby wykluczyłaby raz na zawsze powodzie w dolnym biegu, dałaby ze 150 - 180 MW, a biednym okolicom nad wąwozem - atrakcję zarobkową… Trzeba raz wreszcie odkryć, że zbiorniki retencyjne zmieniają korzystnie otoczenie – także w interesie okolicznych mieszkańców (dzisiejsza cena gruntów nad Zalewem Zegrzyńskim czy Soliną najlepiej o tym świadczy).
    Program „Wisła” lat siedemdziesiątych XX wieku nie był żadną „gierkowską fantasmagorią”. Był sukcesem moich przyjaciół inżynierów i fachowców od gospodarki  wodnej. Sam z kolegami towarzyszyłem ich walce o przyszłość Wisły, rzeki zniszczonej, zdziczałej a nie „dzikiej”. Takie programy powinny powstać dla wszystkich większych i średnich cieków polskich. Nie żadne bombastyczne plany „przemiany przyrody” a sensowne, ekonomicznie pomyślane zabiegi na rzecz rozsądnej gospodarki wodnej i zdrowego środowiska naturalnego.


Rzeka może regulować się sama
    Akurat właśnie w Polsce zrewolucjonizowano uprawę rzek. Polskie prace regulacyjne przyciągają dziś uwagę Europy. Janusz Wierzbicki (Politechnika Warszawska), niedawno zmarły autor tej rewolucji, wyszedł od badania „procesów korytowych”. Badał, jak się kształtuje koryto rzeczne, jak rzeka „pracuje”. Bo rzeka pracuje cały czas - zbiera i niesie rumowisko denne, a potem gdzieś je osadza. Kiedy się głupio ingeruje w jej pracę, rzeka traci równowagę w swych zachowaniach. Tam, gdzie woda płynie szybciej, rzeka niszczy brzegi i dno, natomiast tam, gdzie woda ciecze powoli, rzeka nanosi piaski, tworzy wyspy, ruchome przemiały, przykosy, i dzieli się na różne odnogi. Koryto rzeki „dziczeje”. Przy okazji: meandry rzeki okazały się naturalnym skutkiem naturalnej pracy rzeki.
    W tych badaniach fotografuje się rzekę z powietrza, w różnych odstępach czasu, podgląda i kontroluje. A potem w miejscach precyzyjnie określonych wstawia  się w koryto tzw. ostrogi z kamienia łamanego i faszyny, które porasta zieleń tak, że z czasem trudno odróżnić obraz powstały dzięki człowiekowi od naturalnego. Rzeka, wróciwszy do dynamicznej równowagi, koryta, niesie rumowisko, jak trzeba, nie sprawia kłopotów, a jej głębokość umożliwia normalną niegdyś żeglugę. Pękanie i ruch lodów przebiega łagodniej, zmniejsza się zagrożenie powodziowe, bezpieczniejsze są wały przeciwpowodziowe i mosty. Można sensownie zagospodarować linię brzegową i tereny przyległe. Pływałem po tak uregulowanych odcinkach rzek polskich. Są nie tylko głębokie i spławne. Wyglądają dziko i – pięknie.
    Odcinek uregulowany przyciąga ptaki i zwierzęta wodne – zimują na nich teraz gatunki orłów, które nigdy nas nie zimowały, nie wiemy, jak się „zwiedziały” nowych siedliskach. Tylko bobry, które ściągnęły nad uregulowaną Wisłę tudzież Narew, tu i tam rozmnożyły się ponad pojemność lokalnego środowiska – miłośnicy bobrów, ruszcie, swoją drogą, głowami, bo coś trzeba zrobić. Może odłowić i przenieść zwierzaki nad jeziora Mazurskie lub obudować ich żeremia, zamiast je tępić!
Regulacja rzek pozwoli przywrócić i transport wodny (napowietrzający przy okazji wodę rzeki!). Mapa mówi, że ze wszystkich krajów europejskich, poza Rosją, Polska ma akurat najkorzystniejszy układ rzek.

Wodą taniej
    Niemcy jeszcze przed pierwszą wojną światową wykopali 6600 km kanałów na szlakach wschód-zachód, jako że u nich rzeki, płynące na północ, nie zbliżają się do siebie swymi korytami. Żeby natomiast połączyć Dunaj ze zlewnią Renu, budowali przez 30 lat bardzo kosztowny, trudny w budowie i eksploatacji, kanał Men-Dunaj. Transport wodny jest wedle nich ponad trzykrotnie tańszy od kolei, ponad dziesięć razy tańszy od szosowego – dla ładunków masowych to jedyne, co się opłaca. Wodą idzie w Niemczech ponad 20 procent tonażu, nawet samochody do sprzedaży. My dziesiątki milionów ton węgla rocznie wozimy koleją. A jedna dziesiąta tego węgla idzie na produkcję elektryczności dla kolei wożących ten węgiel...

Rzeki znikły z polskiej wyobraźni w wieku XIX.

    W Polsce łączy zlewnię Odry i Wisły krótki Kanał Bydgoski (należałoby tanio i szybko wykopać nowy, okrężny, ten obecny niech by został jako zabytek). Połączenie południowe Wisły z Odrą nie byłoby żadnym problemem technicznym. Współczesna wielka koparka może wykopać i kilometr kanału na dobę.
    Jeśli ożywimy nasze rzeki, może i naszych sąsiadów z czeskich Moraw zainteresuje tani tranzyt wodny. Zbudują wtedy projektowany jeszcze przed pierwszą wojną światową niedługi i nietrudny kanał między Odrą a Beczwą,  dopływem słowackiego Wagu. Górny Śląsk, Morawy i pobrzeże słowackiego Wagu mogą skoncentrować przeładunki w tej części Europy (nadreński Duisburg, port rzeczny, przeładowuje rocznie 60 mln ton, więcej niż trzy nasze porty morskie razem).
    Wojewoda warszawski zainicjował swego czasu badania nad szansami szlaku wodnego, łączącego Europę od Renu i Skaldy ze Wschodem po Wołgę – przez nasz Bug i białoruską Prypeć, po której pływają barki 1000-tonowe. Warszawa to akurat idealny punkt przeładunkowy na skrzyżowaniu szlaków północ-południe i wschód-zachód.
    Moi przyjaciele fachowcy od kolejnictwa utrzymują, że transport wodny to anachronizm. Anachroniczny jest jednak kosztowny przewóz ładunków masowych kolejami i samochodami. Drożej płacimy, więcej zużywamy energii, spalamy więcej węgla i bardziej zatruwamy środowisko naturalne.

Wyobraźnia rozbiorowa i anty-mazowiecka
    Rzeki znikły z polskiej wyobraźni w wieku XIX: zaborcy pocięli je granicami i uniemożliwili ich normalne życie. To wtedy zresztą zlokalizowano Łódź w najgłupszym, jakie można było dobrać, miejscu. W XX wieku „socjalizm realny” zlokalizował hutę Katowice na dziale wodnym!
    Minęło blisko sto lat, a wyobraźnię geografii Polski ciągle zachowujemy rozbiorową – z granicami województw na rzekach…Tymczasem rzeki powinny łączyć mieszkańców obu swych brzegów, winne mieć swoich gospodarzy. Nasza stara, dobra ustawa wodna, której „realny socjalizm” nie odkrył do zepsucia, umożliwia tworzenie spółek wodnych, grupujących wszystkich użytkowników danego cieku. Także powoływanie i przymusowych.
    Dość dawno powstała spółka gmin leżących nad Pilicą, przez żadną prasę nie opisywana. Taką spółkę powołały dla Wisły wielkie nad nią miasta. Słuch o niej zaginął. A przecie, jeśli taka spółka zainwestowałaby w energetyczne i transportowe możliwości swojej wielkiej rzeki, zyskałaby na spłatę kredytów wziętych na oczyszczanie ścieków...
    I nikt nie myśli  o brzegach naszych rzek - niektórych rzadkiej wręcz urody a pustych. Przed 40 laty ankietowaliśmy mieszkańców „suchego” jak pieprz Mszczonowa, czy by się przenieśli, całym miastem, nad Wisłę; co ciekawe - ta fantastyczna idea, zrodzona z idei Grupy Młodej Architektury pasmowego rozwoju miast, bardzo się ankietowanym spodobała... Już sam port rzeczny wydał się czymś znacznie atrakcyjniejszym od dworca kolejowego.
    Ochrona wody w Polsce to i lasy. „Socjalizm realny” rżnął je, ile się dało. Nie miały swego Wajraka. Nasi leśnicy powiedzieliby, gdyby kto pytał, jak i po co uruchomić narodowy program zalesienia Polski? Lasy to  etencja wody w gruncie i – zarazem, dzięki lasom liściastym – czystsze  powietrze dla kraju, to lasy wchłaniają dwutlenek węgla i produkują tlen, z jednego hektara lasu – tlen dla paru dziennie tysięcy ludzi. Zamiast międzynarodowo „bzdurzyć” nad ograniczeniem emisji dwutlenku węgla, należałoby przypomnieć sobie lekcje szkolne. A mamy co zalesiać. Kiedyś puszcze pokrywały całe Mazowsze – pokryte glebami bielicowymi, piaskowymi, glino-pyłowymi. Czarnoziemy były tylko pod Kutnem i koło Błonia, to nie przypadek, że tam rozciągały się dobra gospodarnych arcybiskupów gnieźnieńskich. Reszta nadaje się tylko pod lasy (plus drzewa owocowe, inspekty i ogródki). Mazowsze zwało się naprawdę – Mazosze, od leśnej produkcji „mazi”, dziegciu. Mazurzy migrowali za lepszymi ziemiami na północ, na wschód, na Podlasie, nawet na Wołyń i Podole…
    To nie wylewy Nilu, które użyźniały role Egiptu, dopóki nie zablokowała ich tama asuańska. Nadmiary wody w polskich rzekach da się przewidzieć, opanować i w części nawet wykorzystać.

Autor: Stefan Bratkowski

Artykuł został opublikowany w magazynie "Ochrona Środowiska" nr 5/2010

źródło fot.: www.sxc.hu

ZAMKNIJ X
Strona używa plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. OK, AKCEPTUJĘ