Partner serwisu

Przykład bierzmy z wiewiórki

Kategoria: Felietony

Każda wiewiórka wie, że gdy nadchodzi zima, trzeba robić zapasy. Jesteśmy na szarym końcu w Europie (m.in. z Albanią), jeśli chodzi o retencję wody. Potrafimy zatrzymać 6,5% odpływającej corocznie wody, co stanowi mniej niż połowę średniej europejskiej. Jednocześnie nasze zasoby wodne są ponoć na poziomie Egiptu. Wygląda to na nierozsądne marnotrawienie i tak niewielkich zasobów. Od 2 lat nawet w regionach górskich, gdzie zwykle opady wynoszą ok. 1200 do 1500 mm, obserwujemy długie okresy suszy.

Przykład bierzmy z wiewiórki

We wrześniu tego roku znaleziono w odkrytym dnie Wisły na wysokości Warszawy zatopiony statek z zagrabionymi skarbami z polskich zamków z okresu potopu szwedzkiego! Odkrywcy doszli do niego suchą nogą. Należałoby się z tego cieszyć, ale to zdarzenie uzmysławia nam, że nie jest dobrze, jeśli chodzi o ilość wody.
    W dziedzinie rolnictwa wykonaliśmy w latach 50.-80. ubiegłego wieku olbrzymie inwestycje melioracyjne. Obecnie okazuje się, że przesadziliśmy. W okresach suszy nie dość, że obniża się poziom wód gruntowych, to również brak jest rezerwuarów na ciężkie (czytaj suche) czasy. Ten problem dotyka szczególnie Wielkopolski, będącej spichlerzem naszego kraju.
    Mniej zapobiegliwe firmy wodociągowe mają poważne problemy z dostępem do wody. Kto, jak ta wiewiórka z początku mojej opowieści, posiada zmagazynowane zapasy wody w kilku źródłach? Produkcja i pobór wody wzrasta, ponieważ przydomowe studnie wysychają. Zdarza się również, że nieprzygotowane na takie okresy niskich opadów małe spółki wodociągowe przychodzą do większych dla ratowania krytycznej sytuacji.Kilkanaście lat temu, kiedy czytałem zapisy z umów mówiące, że „przedsiębiorstwo wodociągowe nie ponosi odpowiedzialności za brak wody na ujęciu”, wydawało mi się, że to mrzonki. Okazuje się, że rzeczywistość przerosła moją wyobraźnię.
    W naszym kraju opadów jest stosunkowo dużo; 90% rzek przez cały rok prowadzi wodę w mniejszym lub większym stopniu. Niestety większość z niej odpływa do morza. Potrzebna jest retencja. Można to uzyskać na różne sposoby. W terenach górskich niezbędne jest zalesianie. W Beskidach w ciągu kilku ostatnich lat dramatycznie zmniejszyła się populacja drzew. Pamiętam, że w latach 80., czyli w okresie mojej młodości, było bardzo trudno znaleźć w Beskidach jakiś punkt widokowy, wszystko zasłaniały wszechobecne smreki. Obecnie, po intensywnych wycinkach usychających świerków, coraz więcej jest odkrytych miejsc, gdzie widoki na okolicę jednak nie kompensują okolicznego pobojowiska leśnego. Wiadomo, że tak ubogi w szatę leśną teren posiada znacznie mniejszą intercepcję, płynące po opadach rwące potoki pogłębiają jeszcze tę degradację.
    W lasach sporo jest naturalnych mokradeł i stawów, które stanowią element tzw. małej retencji pomocnej w zatrzymywaniu wody. Warto dbać o nie, oddają nieocenione usługi podczas deszczowych dni. W górach bowiem potrafi przylać, a wtedy ani Święty Boże nie pomoże. W ubiegłym roku w Milówce na Żywiecczyźnie obsunął się teren razem z budynkami.
    Obszary zurbanizowane ludzie namiętnie asfaltują, brukują, betonują każdą zieloną przestrzeń. W moim mieście na Rynku Starego Miasta po remoncie nawierzchni powierzchnia przepuszczalna (trawnik, zieleńcie) zmniejszyła się z 50 do 5%. Zostało tylko kilka drzew otoczonych brukiem. Właściciele okolicznych kamienic narzekają na zalewanie wodami deszczowymi, kanał odwadniający płytę Rynku jest obciążony ponad miarę po ulewnych deszczach. Gdzie tu mądra gospodarka wodna? Widziałem ciekawe i proste rozwiązania małej retencji na terenach parkowych, zmierzające do ponownego powrotu wód deszczowych do gruntu, zgodnie z naturalnym obiegiem wody w przyrodzie.
    W naszych ogródkach nie jest lepiej. Woda z dachu, podjazdu, tarasów trafia zwykle do kanalizacji zarówno deszczowej, jak i sanitarnej, obciążając oczyszczalnie. Instalacje do wtórnego wykorzystania wód opadowych do celów domowych jeszcze się nie przyjęły. Być może paradoksalnie pomoże w tym egzekwowanie przez przedsiębiorstwa wodociągowe opłat za odprowadzanie tych wód do kanalizacji.
    Odrębnym problemem jest sztuczna retencja. Jak to wygląda w Polsce, wiadomo. Budowa zbiornika na Skawie w Świnnej Porębie dorosła już do pełnoletności, a początku napełniania nie widać. Niby wszystko gotowe, a jednak.
    Plan budowy zbiorników na Wiśle już dawno został zarzucony ze względów finansowych i z uwagi na protesty wszędobylskich ekologów. Rozumiem, że nasi „mniejsi bracia” mają ograniczony teren do życia, ale z drugiej strony... Gdyby nie było zbiornika w Dobczycach na Rabie, miasto Kraków miałoby w ostatnich miesiącach problemy z wodą pitną. Gdyby nie kaskada Soły, ten sam problem dotknąłby Bielsko Białą, Andrychów, Kęty i okoliczne miejscowości. Zbiornik Goczałkowicki ratuje przed skutkami suszy dużą część Górnego Śląska. To tylko przykłady. Czy ekolodzy zdają sobie sprawę z konsekwencji braku wody w kranach w takich aglomeracjach?
    Na pociechę powiem, że warszawiacy podobno mogą spać spokojnie. Gruba Kaśka jeszcze pracuje pełną parą.
    Zdaję sobie sprawę, że problem retencji wody jest niełatwy, wymaga sporo wysiłku i środków. Nie powinniśmy jednak myśleć w kategoriach dnia codziennego. Sytuacja obecnej suszy powinna skłonić do refleksji i inspirować do działań, które pomogą, jak tej wiewiórce, przetrwać trudne dni.

 

Autor: Teofil

Felieton został opublikowany w magazynie "Ochrona Środowiska" nr 5/2012

 

ZAMKNIJ X
Strona używa plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. OK, AKCEPTUJĘ